Krok do przodu, a może pół?
Wrócił mój inspektor ze zwolnienia. Odebrałam opieczątkowany projekt zjazdu i w te pędy do starostwa. No cóż pani w biurze obsługi powinna stać na straży wrót piekieł bo myslałam, że mnie zagryzie, że śmiem jej zostawiać jakiś projekt. No ale niestety ona w konsekwencji miała gorzej bom prawnik. Na jej głupie i cięte uwagi przytoczyłam parę zapisów z mojej ulubionej księgi zaklęć magicznych, czyli Kodeksu postępowania administracyjnego i paniusia zamilkła, a po chwili podała mi karteczkę i warknęła "Proszę się dowiadywać za 2-3 miesiący co w sparwie się dzieje". No to ja pani, że wprowadza dezinformację bo zgodnie z kolejną księgą dialogu i perswazji zwaną przez niektórych ustawą Prawo budolane - to ja w tym czasie będę już lała fundamenty. Pani fuknęła ale pięczątkę wpływu przystawiła. I się zaczęło!!! Jak to zwykle bywa nic łatwo. Trochę nerwów i adrenalinki musi być. Po dwóch tygodniach przychodzi mi pisemko, że w projekcie nie ma opinii Zudu. Ja do architekta, a on, że no bo geodeta i takie tam pitu pitu. Termin mi mija 22 marca na usunięcie tych niedoróbek. Fuck! . Nie wiem jak te bardzo MĄDRE chłopaki to załatwią ale mają załatwić! Kredyt już obgadany, ekipa od fundamentów zamówiona, flaszka w lodówce, a oni się nie dogadali!